Z poważaniem czy pozdrawiam… – o kulturze języka z dr hab. Moniką Kresą z Wydziału Polonistyki UW rozmawia redaktor naczelna prof. Dagmara Mirowska-Guzel

Dagmara Mirowska-Guzel (DMG): Pani Profesor, czym jest kultura języka? Czy istnieje taki rodzaj języka jak język akademicki? Co go wyróżnia? Czy i dlaczego Pani zdaniem warto kultywować tradycję jego stosowania? Kto powinien to robić?

Monika Kresa (MK): Pojawia się tu szereg bardzo złożonych kwestii. Po pierwsze samo pojęcie kultury języka w dyskursie językoznawczym funkcjonuje w zupełnie innym znaczeniu niż w rozumieniu potocznym. Na studiach polonistycznych przez kulturę języka (również w nazwie przedmiotu akademickiego) rozumiemy wszelkie zachowania językowe. Jest to zatem nie tylko to, co potocznie rozumiemy jako kulturę, czyli grzeczność językową, lecz także zagadnienia poprawnościowe. Te dwa aspekty tworzą szeroko pojętą kulturę języka. Z perspektywy naszej rozmowy ważne jest właśnie pojęcie grzeczności, czy też etykiety językowej.

Rzeczywiście jest tak, że nasze zachowania językowe, normy, które powinniśmy zachowywać, są w dużej mierze uzależnione od tego, w jakim kontekście się znajdujemy, w jakim kontekście funkcjonujemy, w jakim kontekście rozmawiamy oraz, przede wszystkim, z kim rozmawiamy. Mamy zatem szereg uwarunkowań dotyczących nadawcy, odbiorcy, komunikatu, kodu i całego otoczenia związanego z przekazywaną informacją.

Kiedy obserwujemy zachowania językowe w środowisku akademickim, to dostrzegamy ich ewolucję. Kilka lat temu na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego organizowaliśmy debatę
dotyczącą akademickiej grzeczności językowej i na potrzeby tej debaty analizowaliśmy różnego rodzaju podania, pisma, które dawniej studenci pisali do wykładowców czy władz poszczególnych jednostek uczelnianych. Były to pisma z drugiej połowy XX wieku. Analiza jednoznacznie pokazała zmianę zachowań językowych i to, jak bardzo te pisma ewoluowały. Dzisiaj raczej nikt nie napisze Wielmożny Panie Dziekanie, bo dziekan mógłby to odebrać za pisanie „z przekąsem”, uznać za sformułowanie ironiczne, wręcz sarkastyczne. Jednak w tamtych czasach były to formuły zupełnie naturalne. Ponadto, warto pamiętać o tym, że do 1989 roku akademicką grzeczność językową warunkowała polityka. Strategie zachowań językowych mocno wpisywały się w rzeczywistość socjalistyczną. Obrazują ją sformułowania typu Towarzyszu Dziekanie czy obywatel student. Od tego czasu na szczęście wiele się zmieniło.

To pewnie długi wstęp, ale nawiązując do tego, czy warto kultywować tradycję stosowania języka akademickiego to oczywiście odpowiedź może być tylko jedna. Nasz język świadczy o nas. Z jednej strony zachowania językowe pozwalają nam okazać szacunek odbiorcy komunikatu (bez względu na to kim on jest, studentem czy pracownikiem uczelni), z drugiej zaś grzeczność językowa pokazuje nas jako osoby, które znają zasady językowego savoir vivre’u i umieją się nimi posługiwać. Kultura języka jest także bardzo istotna dla budowania wspólnoty akademickiej, pozwala na zidentyfikowanie osób należących do danej grupy. Wydaje się, że potrzeba wyznaczania i respektowania zasad w tym zakresie dziś wiąże się także z tym, że współcześnie wszyscy (nie tylko studenci) jesteśmy narażeni na różne komunikaty i na różne style wypowiedzi, na różne strategie grzeczności lub „grzeczności”. To bombardowanie nas językowym amalgamatem jest na tyle drastyczne, że czasami tracimy wyczucie, co wypada, czego nie wypada, co można, a czego już nie. Tracimy zatem pewne wyczucie językowe, które kiedyś nabywaliśmy dzięki praktyce, osłuchaniu i oczytaniu. Dlatego zwłaszcza dziś warto mówić o tym, jak należy się komunikować, żeby nie krzywdzić innych i siebie.

Moim zdaniem, nauczyciele akademiccy mają prawo oczekiwać stosowania właściwych zwrotów powitalnych i pożegnalnych nie tylko od studentów, lecz także od swoich koleżanek i kolegów – nauczycieli akademickich oraz innych pracowników uczelni, np. administracji. Takie oczekiwanie nie jest niczym niewłaściwym. Ono buduje i pozwala kultywować kulturę języka, a przede wszystkim relacje międzyludzkie.

DMG: Czyli zdaniem Pani Profesor – mamy prawo, a nawet powinniśmy wymagać właściwych zachowań językowych? Czy zwroty grzecznościowe są potrzebne w korespondencji służbowej, czy może niepotrzebnie utrudniają komunikację?

MK: Wbrew pozorom zwroty grzecznościowe w korespondencji służbowej, czyli języku pisanym, są nawet bardziej potrzebne niż w języku mówionym. Mimo że obecnie korespondencja przybiera przede wszystkim postać elektroniczną, to jednak jest utrwalana, a wraz z nią utrwalane są nasze językowe zachowania. Warto więc nie tylko z perspektywy komunikacyjnej dbać o grzeczność językową w tego typu wypowiedziach. Wyobraźmy sobie, że za 100 lat ktoś zechce nasze pisma analizować pod kątem językowym… Dowie się nie tylko, jak pisaliśmy, ale też jaki był nasz stosunek do rzeczywistości i drugiego człowieka.

DMG: Jakich zwrotów studenci powinni wobec tego używać w korespondencji z nauczycielami akademickimi? Czy może Pani Profesor podpowiedzieć coś naszym młodszym, a szczególnie najmłodszym kolegom? Czy są gotowe „recepty”? Oczywiście, pomijam formę Witam, o której wiemy, że nie jest zwrotem, którego należy używać.

MK: Tak, my wiemy. Jednak nie wszyscy wiedzą i raz na jakiś czas boleśnie się o tym przekonujemy. Z mojej praktyki akademickiej wynika, że co roku dostaję co najmniej kilka e-maili, które studenci rozpoczynają od Witam, a nawet Witam, Pani Moniko! Nie ukrywam, że na to ostatnie jestem szczególnie uczulona, jeśli w ten sposób pisze do mnie osoba, której nie znam, lub z którą pozostaję w niespoufalonych relacjach służbowych.

Wiemy, jak nie rozpoczynać e-maila. Zastanówmy się jednak nad rozwiązaniem pozytywnym: czyli jak e-mail rozpoczynać. Formułę otwierającą zawsze powinniśmy uzależniać od odbiorcy oraz relacji, które nas z nim łączą. Najbezpieczniejszym, najbardziej uniwersalnym i najgrzeczniejszym zwrotem w korespondencji służbowej jest Szanowna Pani, Szanowny Panie, Szanowni Państwo. Jeśli zaczniemy e-mail w ten sposób, nikt się na nas nie obrazi ani nie uzna nas za osoby niekulturalne. Musimy także wiedzieć, do kogo piszemy, czyli znać stopień lub tytuł naukowy, ewentualnie pełnioną funkcję danej osoby. Często zdarza się, że nasze problemy komunikacyjne lub to, że możemy zostać źle odczytani lub wręcz odebrani jako niegrzeczni, biorą się z niewiedzy, z tego, że nie sprawdziliśmy, jaki ma stopień naukowy lub jakie stanowisko na uczelni zajmuje nasz adresat. Samo Szanowna Pani, Szanowny Panie nie wystarcza. To jest początek zwrotu, którego dopełnieniem powinna być nazwa stopnia lub funkcji w wołaczu. Piszmy zatem: Szanowna Pani Dziekan, Szanowny Panie Dziekanie, Szanowna Pani Doktor, Szanowny Panie Kierowniku. Tak jest najlepiej i najbezpieczniej, zwłaszcza
z perspektywy studentów, którzy piszą do osób stojących od nich wyżej w hierarchii uniwersyteckiej.

DMG: Dobra rada dla Państwa Studentów – poświęćcie czas na sprawdzenie, do kogo się zwracacie.

MK: Zwłaszcza, że w dobie wszechobecnego dostępu do Internetu nie jest to trudne. Bazy pracowników uczelni są dostępne na stronach uniwersyteckich, a przedstawiciele młodego pokolenia sprawnie i skutecznie poruszają się w sieci.

DMG: Jak w korespondencji służbowej należy traktować zwrot Dzień dobry? Mam wrażenie, że jest on coraz częściej stosowany i, o ile w korespondencji nieoficjalnej powoli przestaje razić, o tyle chyba w korespondencji służbowej nie powinien być wykorzystywany. Czy mam rację?

MK: Rzeczywiście stosowanie zwrotu Dzień dobry w korespondencji służbowej jest coraz częstsze. Jest to kolejny dowód na ewolucję języka. Coś, co jeszcze kilka lat temu nas raziło, przestaje „kłuć oczy i uszy” i być może nawet w przyszłości wejdzie w zakres normy językowej. Ze sformułowaniem Dzień dobry jest kilka problemów. Po pierwsze, ma ono charakter nieoficjalny, w relacjach służbowych zatem jest grzecznościowo co najmniej wątpliwe. Po drugie, przejęliśmy je z języka mówionego. Kiedy witamy się z kimś, mówiąc dzień dobry w ciągu dnia, możemy też na zakończenie życzyć rozmówcy dobrego dnia. Jest to naturalne. W korespondencji pisanej nie mamy pewności, kiedy osoba, do której piszemy, odbierze e-mail. Może to być np. wieczorem i wtedy zwrot dzień dobry będzie już zupełnie nieadekwatny lub wręcz dziwaczny. Język pisany to inna wartość niż język mówiony. Zostawmy zatem formułę dzień dobry dla języka mówionego. Zwłaszcza, że nastręcza ona także problemów ortograficznych. Zdarza się bowiem, że chyba na zasadzie analogii do Szanowna Pani, nasi adresaci Dzień Dobry również piszą, stosując dwie wielkie litery. Jest to błąd ortograficzny.

DMG: Dziękuję za to wyjaśnienie i cieszę się, że jest ono tak jednoznaczne. Jeśli chodzi o zakończenia e-maili, to obserwujemy z kolei upowszechnienie się zwrotu Pozdrawiam. Mam wrażenie, że zaczęliśmy się do niego przyzwyczajać, choć nie wiem, czy słusznie? A jeśli nie Pozdrawiam, to co w zamian? Czy jeśli rozpoczniemy list od zwrotu Szanowna Pani, Szanowny Panie, możemy go zakończyć zwrotem Pozdrawiam?

MK: W opisanej wyżej sytuacji odpowiedź jest jednoznaczna – nie jest to poprawne. Bardzo ważnym elementem komunikacji jest zachowywanie spójności między formułami otwierającymi i zamykającymi korespondencję. Pozdrowienia, raczej w formie nieco ugrzecznionej, np. Z pozdrowieniami, Z serdecznymi pozdrowieniami, powinniśmy zarezerwować dla kontaktów nieoficjalnych, ewentualnie oficjalnych, ale z osobami, z którymi pozostajemy w relacjach równorzędnych lub gdy znamy się bliżej z adresatem. Natomiast jeżeli zaczynamy korespondencję, np. Szanowny Panie Profesorze, a na końcu piszemy krótkie i brzmiące jak wystrzał z pistoletu Pozdrawiam, przeczy to zasadom grzeczności językowej i spójności. Jeśli jednak nie Pozdrawiam, to co? Być może zabrzmi to trochę archaicznie, ale najbardziej spójnym i zalecanym zwrotem jest w tej sytuacji Z wyrazami szacunku. Może nam się on wydać patetyczny, ale w korespondencji oficjalnej (służbowej) jest najbardziej odpowiedni. Nie powinniśmy także pisać Z poważaniem, do czego część z nas jest przyzwyczajona. Z poważaniem (jak wynika z obserwacji komunikacyjnych) odbieramy jako mniej grzeczne niż Z wyrazami szacunku. Dlaczego? Być może dlatego, że trochę nawiązuje do potocznego mam Cię w poważaniu, a to sformułowanie niekoniecznie jest grzeczne. Jeśli zatem zaczynamy e-mail Szanowna Pani…, Szanowny Panie… to kończmy go, pisząc Z wyrazami szacunku. Na pewno nikogo tym nie urazimy.

DMG: Czy w tym miejscu możemy rozwiązać jednoznacznie sprawę interpunkcji. Czy po zwrocie Szanowna Pani…, Szanowny Panie… powinien być przecinek i kolejne zdanie powinniśmy zaczynać małą literą? A co z interpunkcją w wypadku formuły zamykającej? Czy po Z wyrazami szacunku powinniśmy stawiać przecinek?

MK: Pyta Pani o bardzo ważną rzecz. Mogłoby się przecież wydawać, że te formuły powinny być spójne i skomponowane na zasadzie lustrzanego odbicia. Interpunkcja nie zawsze jest jednak przewidywalna i tak jest też w tym wypadku. Po zwrotach Z wyrazami szacunku i Z serdecznymi pozdrowieniami nie stawiamy przecinka ani żadnego innego znaku interpunkcyjnego.

Pamiętajmy też, aby po otwierającym zwrocie grzecznościowym nie stawiać wykrzyknika, choć mnie na przykład takiego rozpoczynania listów uczono w szkole. Pisałam więc Kochana Ciociu!, Droga Aniu!, bo to przecież zwroty wołaczowe, wskazujące na pewne emocje. Pamiętajmy, że korespondencja służbowa nie powinna być nadmiernie emocjonalna. Nie chcę powiedzieć, że listy służbowe mają być wyzute z emocji, bo może to źle zabrzmi, powinniśmy jednak dążyć do swego rodzaju neutralności emocjonalnej. Prosta rada: po formule otwierającej stawiamy przecinek i zaczynamy zdanie małą literą, a po formule zamykającej przecinka nie używamy.

DMG: To bardzo ważna informacja, bo mam poczucie, że dla znaczącej części naszych czytelników może nie być oczywista. Kolejne pytanie dotyczy chyba trudniejszego zagadnienia. Mam na myśli zwroty do osoby zajmującej konkretne stanowisko w strukturze akademickiej, ale jednocześnie będącej naszą koleżanką czy kolegą. Zdarzyło mi widzieć korespondencję zaczynającą się od słów: Szanowny Panie Profesorze, Drogi Janku. Mamy więc dualną formę powitania, ale to nie jedyny problem… Co w takiej sytuacji z formułą zamykającą? Czy powinniśmy pisać Z wyrazami szacunku i serdecznymi pozdrowieniami?

MK: Tego typu zwroty budzą moje zaskoczenie. I choć zdarza mi się, że jestem odbiorcą takich komunikatów, to nie polecam ich czytelnikom. Również z tego powodu, że w nie do końca komfortowej sytuacji stawiamy odbiorcę naszego listu. Nie wie on przecież, z jaką korespondencją: służbową, prywatną czy służbowo-prywatną ma do czynienia? Rekomenduję stosowanie innej strategii. W wypadku e-maila kierowanego do wiadomości wielu osób, np. do prodziekana, z którym prywatnie jestem „na ty”, w korespondencji służbowej, którą dostają także inni pracownicy, używam sformułowania Szanowny Panie Dziekanie. Jeśli piszę w krótkiej, jasnej sprawie, w której potrzebuję szybkiej, krótkiej odpowiedzi i jest e-mail skierowany tylko do tej osoby, to wtedy używam zwrotu nieoficjalnego. Podwójna forma, w moim odczuciu, wprowadza pewien bałagan. Kiedy odbieramy e-mail, w której została użyta, nie mamy pewności, w jakim obszarze (prywatnym czy służbowym) się poruszamy. Może to budzić wątpliwości co do intencji piszącego. Odbiorcy może się wydawać, że nadawca takiego komunikatu będzie oczekiwał podobnej formy w odpowiedzi. Unikajmy więc takich nieścisłości. W korespondencji służbowej stosujmy właściwe jej formuły otwierające i zamykające. Jeśli nie jest to korespondencja, to wykorzystujmy formuły dla niej typowe.

DMG: Muszę przyznać, że coraz silniej w naszej rozmowie wybrzmiewa konieczność dołożenia starań, aby współgrać z nadawcą i odpowiadać w formie, której używał w stosunku do nas. Jednak w sytuacji, kiedy np. piszący do mnie student używał sformułowania Pozdrawiam, odpowiadałam, nie całkiem grzecznie, jak się okazuje Z poważaniem (dzięki naszej rozmowie wiem, że będzie to Z wyrazami szacunku), oczekując u nadawcy refleksji dotyczącej zwrotów grzecznościowych.

MK: Tak, zdecydowanie, w każdej korespondencji obowiązuje troska o komfort adresata komunikatu oraz okazanie mu właściwego szacunku. To uniwersalna zasada. Choć oczywiście jako nauczyciele akademiccy mamy prawo wymagać właściwych form od naszych rozmówców. Możemy więc delikatnie dawać im do zrozumienia, że formuły, których używają, odbieramy za niestosowne.

DMG: Proszę jeszcze o wyjaśnienie, jakimi formami powinno się posługiwać w zwrotach do prorektorów i prodziekanów.

MK: Mogłoby się wydawać, że używanie formy rektor, dziekan w odniesieniu do prorektorów i prodziekanów stoi w sprzeczności z tym, o czym mówiłam na początku, czyli z obowiązkiem sprawdzania, kto jest kim w hierarchii akademickiej. Jednak w opisanej tu sytuacji grzecznościowo używamy zwrotu rektor, dziekan. Podobnie, gdy piszemy do wicedyrektora używamy formy dyrektor. Również w rozmowach nie mówimy Panie Prorektorze, tylko Panie Rektorze i nie Pani Wicedyrektor, tylko Pani Dyrektor itd. To wyraz naszego szacunku i tej zasady powinniśmy się trzymać.

DMG: Bardzo dziękuję. W tym momencie dotknęłyśmy trudnego i wrażliwego tematu, jakim są feminatywy. To temat rzeka, ale czy niezastosowanie feminatywów jest współcześnie uznawane za błąd?

MK: Moim zdaniem już samo połączenie słowa feminatyw z negatywnie oceniającym słowem błąd jest co najmniej kontrowersyjne. Język również w tym obszarze intensywnie ewoluuje. To, co jeszcze nie tak dawno bardzo nas raziło, dziś wchodzi do powszechnego użytku. Pamiętam, że kiedy kilka lat temu przeczytałam formę żołnierki, wzbudziła ona moje ogromne zdziwienie. Współcześnie określenie żołnierki jest coraz powszechniejsze. I dobrze, rozwoju języka nie powinniśmy tamować. Z drugiej jednak strony obserwuję inne niepokojące zjawisko, tzn. potocznie mówiąc, parcie na stosowanie feminatywów nawet w stosunku do kobiet, które się z nimi zupełnie nie identyfikują. Nie chcą być kierowniczkami, dyrektorkami, doktorkami itd. Oczywiście, jak wspomniałam, język ewoluuje i tego procesu nie zatrzymamy. Feminatywy wejdą do codziennego użycia, ale z drugiej strony nachalne ich propagowanie, w stosunku do osób, które sobie tego nie życzą, budzi moje wątpliwości, a nawet sprzeciw. Osobom, które źle się z nimi czują, odbiera się tym samym prawo decydowania o tym, żeby nadal były nazywane, np. panią doktor, czy panią kierownik. To bardzo trudny punkt tego zagadnienia. Na pytanie o to, czy feminatywów używać czy nie, trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Warto byłoby zwrócić uwagę na preferencje konkretnej osoby – czyli na to, jak dana kobieta mówi o samej sobie, jak się podpisuje. Jeżeli w stopce stosuje formułę dyrektorka, kierowniczka, to znaczy, że takiej formy oczekuje także od innych. Ja np. w stopce nadal mam kierownik studiów i, w moim odczuciu, powinien to być jasny sygnał dotyczący moich oczekiwań w tym względzie. Źle się czuję, kiedy ktoś nazywa mnie kierowniczką. Co ciekawe, w pismach oficjalnych, kiedy jesteśmy wymieniani z uwzględnieniem stanowisk to, ze względu na fakt, że moje koleżanki chcą być nazywane kierowniczkami, ja także tak jestem tytułowana, mimo że wcale tego nie oczekuję. W związku z tym trudno dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie Używać czy nie używać feminatywów?. Najważniejsze jest wyczucie. Używajmy ich w formie zgodnej z wolą osoby, do której mówimy lub piszemy. Formuły tradycyjne, uznane obecnie za starsze, także funkcjonują w języku, są poprawne i potrzebne.

DMG: Dziękuję za tę odpowiedź i także za to, że dotknęłyśmy ponownie kluczowego, moim zdaniem, tematu, jakim jest wrażliwość językowa, wrażliwość na drugiego człowieka, empatia językowa. Dodatkowo, są takie feminatywy, które w odczuciu niektórych brzmią pobłażliwie czy nawet ironicznie, np. rektorka, profesorka, takie, do których zupełnie innego znaczenia się przyzwyczailiśmy, np. dziekanka czy pilotka, czy wreszcie takie, które mają różne odcienie znaczeniowe, np. sekretarkapani sekretarz. Przyznam szczerze, że nie lubię kierowniczki, bo niezmiennie to określenie kojarzy mi się z kierowniczką sklepu mięsnego, skądinąd i w dawniejszych czasach, i dziś ważną osobą. Przeczytałam też, że feminatywy nie są zjawiskiem nowym. Już ponad 100 lat temu próbowaliśmy ich używać, nie weszły one jednak do powszechnego użytku. Czy zatem teraz mają taką szansę? Czy ugruntują się w naszym języku? Dla mnie gościni brzmi nadal sztucznie, mimo że coraz bardziej zaznacza swoją obecność w codziennym języku.

A wracając do pytania Używać czy nie używać feminatywów? to rozumiem, że dobra odpowiedź brzmi To zależy. Przede wszystkim powinniśmy ze sobą rozmawiać, próbować wyczuć oczekiwania rozmówcy, a właściwie rozmówczyni, i starać się je uszanować właściwymi określeniami.

MK: Tak, zdecydowanie. Pamiętajmy także o tym, że jest możliwe opisowe tworzenie form żeńskich przez dodanie słowa pani, np. pani redaktor, pani architekt, pani filolog itd. Czasem jest tak, że tworzenie feminatywów na poziomie słowotwórczym, za pomocą cząstek, kojarzy nam się z potocznością i bardziej z nazywaniem rzeczy niż osób, np. pilotka. Z drugiej strony np. nauczycielka już nas nie razi, bo jest mocno zakorzeniona w języku.

DMG: Tak, obserwujemy to również w środowisku medycznym, w którym nazwy zawodów od lat mają żeńskie odpowiedniki: lekarz – lekarka, farmaceuta – farmaceutka, dietetyk – dietetyczka, ratownik – ratowniczka, laborant – laborantka. W wypadku niektórych, np. pielęgniarki, to forma męska (pielęgniarz) dopiero od niedawna zyskuje na popularności. Można nawet odnieść wrażenie, że tworzenie form męskich jest łatwiejsze. Wkraczanie mężczyzn w zawody, które były uznawane za typowo kobiece odbywa się niejako naturalnie. W każdym razie nie budzi kontrowersji i nie wzbudza dyskusji.

Czy zatem Pani zdaniem pani rektor zamiast rektorka jest archaiczne i czy świadczy o jakiejś staroświeckości?

MK: Absolutnie nie. Pojawia się w tym miejscu zagadnienie związane z użyciem formuły pan/pani. Zauważmy, że kiedy mówimy pani rektor, to jest to odczytywane jako oddanie szacunku, nawet może być uznane za nobliwe. Podobna różnica występuje między sformułowaniami rektorpan rektor. Pan rektor jest określeniem grzeczniejszym. Samodzielnego rzeczownika rektor używamy w języku potocznym, w swobodnej rozmowie i przez analogię możemy też powiedzieć rektorka. W sytuacjach oficjalnych powiemy jednak panie rektorze, pani rektor.

Co ciekawe, język daje nam systemowo różne możliwości tworzenia feminatywów – możemy powiedzieć pani rektor, rektorka, rektora. Formantów, które tworzą nazwy żeńskie, jest dużo. Można w nich przebierać, ale też należy ocenić te neologizmy pod kątem różnych kryteriów. Jednym z nich jest kryterium estetyczne. Często się do niego odnosimy, mówiąc np. Mnie się to nie podoba. Mnie na przykład nie podoba się filolożka. Rozumiem jednak osoby, którym ta forma się podoba. Ja mimo że często jestem określana filolożką, wolę być filologiem. Oczywiście możemy podać wiele przykładów słów, które są rozpatrywane pod tym kątem. Tak, jak powiedziałam, język daje nam różne możliwości tworzenia feminatywów, a to z kolei powoduje, że zaczynamy je ze sobą porównywać i oceniać. I tak np. zwrot pani rektor jest czytelny, jasny i ugruntowany. Kiedy chcemy stworzyć formę syntetyczną, zaczynamy się zastanawiać, która będzie poprawna: rektorka, rektora, a może rektorzyca…??? To zatem kolejny problem, choć ten związany jest z tym, że jeśli chodzi o feminatywy, to nadal jesteśmy w procesie. Z jednej strony nie chcemy być niepoprawni, z drugiej brakuje nam jednoznacznych rozstrzygnięć językoznawców. Tych z kolei nie doczekamy się szybko, ponieważ są one uzależnione od tego, w jakim kierunku pójdą zmiany językowe. Tak, jak powiedziałam: dostosujmy się przede wszystkim do potrzeb odbiorców.

DMG: Bądźmy delikatni!

MK: Zdecydowanie. Zawsze.

DMG: Ostatnie pytanie wykracza poza główny temat naszej rozmowy i otwiera szeroką dyskusję. Czy Pani zdaniem rola feminatywów jest tak kluczowa dla postrzegania kobiet w ogóle? Czy rzeczywiście słowa „mają moc” i pozwalają kobietom uzyskać należne im miejsce? Spotkałam się z opinią, że stosowanie syntetycznych postaci feminatywów (bez zaimka pani), pozwala jednoznacznie zaistnieć kobietom w różnych, przez długi czas niedostępnych dla nich obszarach. Czy to zatem słowa kształtują rzeczywistość, czy rzeczywistość kształtuje słowa?

MK: To rzeczywiście jest pytanie z zakresu filozofii języka, a nie etykiety językowej jako takiej. Językoznawcy próbują na nie odpowiedzieć od wielu, wielu lat. Poruszają się wówczas w obszarze językowego obrazu świata. Jest to ważne zagadnienie. Słowa kształtują rzeczywistość bardziej niż zdajemy sobie z tego sprawę w życiu codziennym. Z drugiej strony, rzeczywistość wpływa też na język. Te relacje są wzajemne. Gdyby na moim miejscu siedział mężczyzna, który by powiedział, że feminatywy nie są tak bardzo potrzebne i nie mają wpływu na to, jak kobiety są postrzegane, można by go posądzić o szowinizm. Ja jednak jako kobieta, piastująca różne stanowiska, nie czuję się gorsza, słabsza, gorzej postrzegana, wtedy gdy ktoś używa w stosunku do mnie określeń pani profesor, pani kierownik, pani redaktor. Zwłaszcza, że jednak zarówno w mowie, jak i w piśmie zwykle budujemy całe zdania, które nie pozostawiają wątpliwości co do płci osoby, o której mówimy. Pamiętajmy, że również składnia wpisuje się w językowy obraz świata. Z drugiej strony rozumiem osoby, dla których ważny jest argument, że skoro kobiety pracują w jakiś zawodach, to powinny mieć swoje należne miejsce, także w obszarze nazewnictwa. Tu otwiera się jednak kolejna furtka, a właściwie brama: co z osobami niebinarnymi? Czy powinniśmy wygenerować trójrodzajowe nazwy zawodów?

DMG: Dziękuję, że Pani Profesor poruszyła ten temat, bo wydaje mi się, że skoro chcemy dołożyć starań, aby nasi odbiorcy czuli się „zaopiekowani”, to powinniśmy stopniowo zwracać na to uwagę (stopniowo, bo w języku nic nie dzieje się przecież nagle), uwzględniając także zwroty z końcówką -ae. Tak, aby nikt z słuchaczy i odbiorców nie czuł się wykluczony.

MK: Oczywiście tak. Pojawia się w tym miejscu jeden problem. Zapisać łatwo, jak to jednak powiedzieć, aby nie brzmiało sztucznie ani egzaltowanie. Myślę, że na tym etapie najważniejsza jest świadomość, a jednocześnie przyzwolenie na to, aby język mógł się rozwijać w swoim tempie. Starajmy się być uważni, ale nie wyprzedzać i nie narzucać językowi, czasami sztucznie dla nas brzmiących, form.

Kiedy studenci piszą do siebie drogie osoby zamiast dawnego koleżanki i koledzy, drogie i drodzy, to dla mnie brzmi to trochę paradoksalnie bezosobowo, przy całym zrozumieniu i akceptacji osób niebinarnych. Oczywiście, język jest niezwykle ważny, w kontekście niewykluczania, ale wychodząc naprzeciw oczekiwaniom osób niebinarnych, pamiętajmy także o nadawcach komunikatów, dla których konieczność stosowania niejasnych zwrotów (drogie osoby) również może być niekomfortowe. Zatem nie narzucajmy językowi zbyt wiele. Jeśli ta potrzeba społeczna będzie silna, to język na pewno na to zareaguje i w naturalny sposób będziemy tych właściwych zwrotów używać. Reagujmy na głosy naszych koleżanek, kolegów, studentek i studentów, ale nie róbmy tego na siłę, tylko po to, żeby się komuś przypodobać lub być za wszelką cenę poprawnym w naszym tego słowa rozumieniu.

 

Dr hab. Monika Kresa – kierownik studiów na kierunku filologia polska na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. W centrum jej zainteresowań badawczych znajdują się zagadnienia związane z historią i gramatyką historyczną języka polskiego. Od lat bada także społeczne, historyczne i językowe uwarunkowania imion i nazwisk Polaków oraz dialektologiczne zróżnicowanie polszczyzny. Z upodobaniem ogląda filmy i seriale, szukając odpowiedzi na pytanie, jak mówią ich bohaterowie. Jedną z prób takich odpowiedzi jest monografia pt. Filmowa stylizacja gwarowa na przykładzie lwowskiego bałaku w polskich filmach fabularnych (1936–2012). Od niedawna z ramienia Fundacji Języka Polskiego pomaga upraszczać i usprawniać komunikację w firmach i instytucjach publicznych.